Rozdział 49
Tak na prawdę przez cały czas zastanawiam się jak szybko ten czas zleciał. Jeszcze prawie dwa lata temu, byliśmy dla siebie całkiem obcymi ludźmi a teraz nie możemy bez siebie żyć. Tęsknota dobija nas, ale też uczy pokory i zaufania. Pomimo tego, że do jednego z najważniejszych wydarzeń w naszym życiu pozostał tydzień, nie mam żadnych wątpliwości. Myślałam, że będę czuła strach, chęć rzucenia wszystkiego w cholerę, ale tak nie jest i to jeszcze bardziej utwierdza mnie
w przekonaniu, że to co zrobię będzie czymś dobrym i dzięki temu będę miała jeszcze wspanialsze życie niż teraz. To o to chodzi, aby rutyna twojego życia, była dla ciebie nawet wyjątkowym stanem, a nie żebyś się użalała jaka to jesteś nieszczęśliwa.
w przekonaniu, że to co zrobię będzie czymś dobrym i dzięki temu będę miała jeszcze wspanialsze życie niż teraz. To o to chodzi, aby rutyna twojego życia, była dla ciebie nawet wyjątkowym stanem, a nie żebyś się użalała jaka to jesteś nieszczęśliwa.
-Asia, słuchaj bo te kwiaty, to może białe róże i frezje będą przed ołtarzem, a anemony damy po bokach i jeszcze przy ławkach połączymy białe róże z pastelowymi goździkami?- Florystka delikatnie się uśmiechnęła a ja weszłam głębiej do kościoła, położyłam torebkę na jednej z ławek
i przeszłam się wzdłuż.
i przeszłam się wzdłuż.
-Może przy każdej ławce damy kilka białych róż i jednego, albo dwa goździki, połączymy to białym materiałem. Potem postawimy delikatne w kulach świeczki.
-Też o tym myślałam.
-Poradzi sobie pani. Będzie cudownie.- Przytuliłam ją, zabrałam rzeczy i wyszłam przed kościół. Był piękny słoneczny dzień, a moja jedyna nadzieja była taka, żeby była piękna pogoda. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam do domu, który okupowała moja mama, ciotka Wanda i Polina. Jak dobrze, że znalazła dla mnie czas w tym całym medycznym szaleństwie.
-Jestem!- Weszłam głębiej i zobaczyłam jak dziewczyny debatowały z panią dekorującą sale,
a raczej niewielki pałacyk.- Dzień dobry.- Przywitałam się z panią Anią i wtrąciłam się do debaty.
a raczej niewielki pałacyk.- Dzień dobry.- Przywitałam się z panią Anią i wtrąciłam się do debaty.
-Jutro już z ekipą będzie zajmować się przygotowaniem materiału to myślę, że we wtorek będziemy już wszystko przystrajać, bo trochę tego jest.
-No dobrze, to od wtorku będę do was zaglądać co tam się dzieje.- Uśmiechnęłam się do niej a za chwilkę byłam zasypana masą próbek materiałów, zdjęciami wszystkich elementów wykończenia jakie tylko mogą być. Było tego masę i już na koniec było trudno o decyzję. No i tak mniej więcej minęła sobota.
W niedziele pojechałam z Maksem do Spały, aby zobaczyć się z Bartkiem i zdać mu relację z tego co się dzieje. Panowie tryskali humorami choć wydaje mi się, że to tylko dla tego, że od czwartku mają wolne. No kto jak kto, ale każdy by się cieszył na ich miejscu.
- Przecież wiem, że będzie pięknie.- Uśmiechnął się do mnie i pocałował delikatnie moje usta.
-Mam taką nadzieję.- Przytuliłam się do niego i przeszliśmy się po hallu w poszukiwaniu Maksa.-
W czwartek pojedziesz do Nysy tak?
W czwartek pojedziesz do Nysy tak?
-Tak mama mówiła, że wszystko już gotowe, jej radość jest bardzo zaraźliwa.- Uśmiechnął się nikle a ja ucieszyłam się z tego, że trafiłam na całkiem, całkiem teściową. Znaleźliśmy Maksa, grającego ze Zbyszkiem i Michałem w jakąś grę planszową. Dosiedliśmy się do nich i do późnego popołudnia tak właśnie spędziliśmy czas. Wieczorem postanowiliśmy się zbierać, był oczywiście protest ze strony i Maksa i Bartka, ale musiałam wrócić do domu, bo jutro mam obiad z prezesem. Pewnie się zastanawiacie co ze Skrą? Oczywiście, że się zgodziłam. Godzinne debaty i podjęcie decyzji, że tak będzie jednak lepiej dla dzieci. Panie Boże jak dobrze, że dałeś takie coś jak kompromis!
Niedziela była jak każda, leniuchowanie i nic nie robienie, w czym pomagała dosyć piękna pogoda. Polina wyrwała się do Częstochowskiego szpitala, a ja z mamą i ciocią od rana gadałyśmy
o wszystkim i o niczym.
o wszystkim i o niczym.
Potem wyszykowałam się niczym prawdziwa wiceprezes pojechałam na obiad do Łodzi. Omawianie kolejnych szczegółów, planów na nowy sezon, czyli co weekendowe spotkanie z prezesem, czasem też jego małżonką, w sumie całkiem równa z niej babka.
- Jako, że dalej będziesz zajmować się drużyną, może spotkasz się podczas ligi światowej z Conte?- Prezes coś tam napisał w swoim notesie a ja dopiłam sok i zerknęłam do swojego.
-No dobrze, ale to będę musiała, w końcu- uśmiechnęłam się- dostać na niego namiary.- Prezes podał mi karteczkę z numerami telefonu Contego i Uriarte. Argentyna na mojej głowie, masz ci los. Omówiliśmy jeszcze kilka szczegółów i pojechałam do domu, gdzie od wejścia można było usłyszeć krzyki dzieci i gaworzenie małego stworka. Weszłam głębiej i zobaczyłam Dagmarę pijącą kawę
z mamą.
z mamą.
-Cześć.- Uśmiechnęłam się do niej, mocno przytuliłam ją i za chwilkę już przejęłam małą Zośkę. Rośnie jak na drożdżach i dosyć silna z niej babka.- Cześć słoneczko.- Pocałowałam jej czółko
a ona spojrzała na mnie swoimi dużymi oczami i uśmiechnęła się, wydając kilka dźwięków tylko dla niej zrozumiałych.- Jak się czujesz?- Uśmiechnęłam się do Dagmary.
a ona spojrzała na mnie swoimi dużymi oczami i uśmiechnęła się, wydając kilka dźwięków tylko dla niej zrozumiałych.- Jak się czujesz?- Uśmiechnęłam się do Dagmary.
-Dobrze, jest coraz lepiej. Choć kręgosłup daje o sobie znać.- Delikatnie uniosła kącik ust. Oddałam maluszka pod opiekę mamy i sama poszłam szybko się przebrać w coś wygodnego i zabrałam się za przygotowanie małego deseru, w którym pomogła mi Daga. Mama zabrała małą na ogród do chłopaków, a my mogłyśmy swobodnie pogadać.
-Stresujesz się?- Spojrzałam w jej stronę i kiwnęłam na znak, że nie.
-A czego? Przecież kocham Bartka.- Uśmiechnęłam się promiennie a ona nałożyła lody waniliowe
i zabrała mi miskę z bitą śmietaną.- A ty? Jak przeprowadzka do Moskwy?
i zabrała mi miskę z bitą śmietaną.- A ty? Jak przeprowadzka do Moskwy?
-Przecież raczej będę tutaj, tam będę wylatywać na kilka dni a potem wracać. To będzie zdrowsza sytuacjia dla Oliwiera. Jest szczęśliwy, że wyjedzie za granicę, ale Rosja to nie koniecznie miejsce, gdzie chcę, żeby mój syn się uczył.
-To co nauka w systemie dom, szkoła?
-Tak, już wszystko obgadałam z nauczycielami.- Dokończyłyśmy deser i zaniosłyśmy wszystko na taras.- Cieszę się, że bierzecie ślub. Jesteście dla siebie stworzeni.- Przytuliłam ją i się rozryczałam. Wszyscy tak powtarzają, aż czasem się chce popłakać ze szczęścia.- Głupia! Nie płacz.- Otarła mi łzy, zabrałyśmy szklanki i wróciłyśmy na taras.
-Coś się stało?
-Nie, po prostu jestem szczęśliwa!- Uśmiechnęłam się do wszystkich a potem spędziliśmy miłe popołudnie na ogrodzie.
Troszczę krótki, ale to już ostatni przed epilogiem...
Jeszcze cały czas obmyślam koncepcję i mam łzy w oczach, że muszę kończyć tą historię...
Pozdrawiam i ściskam
Ogonodraszki xoxo
PS: Zapraszam na nowy projekt i troszkę starszy projekt.